– Stefan, jakbyś miał wymienić swoje smaki dzieciństwa, to co by to było?
– To tak z okazji dnia dziecka wzięło cię na wspominki?
– Trochę tak, ale też natknęłam się w internecie na dyskusję, że jak dziecko je syf, znaczy niezbyt zdrowe słodycze, to oznacza, że w przyszłości będzie otyłe, będzie miało złe relacje z jedzeniem itp.
– Bzdura!
– No wiem. To znaczy, może nie zawsze. Bo jeśli sami, jako rodzice, mamy niezdrowe relacje z jedzeniem, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że nawet nieświadomie, przekażemy te relacje dziecku.
– Owszem. Jest masa błędów, które możemy nieświadomie popełnić, jak używanie jedzenia jako nagrody, czy też pocieszenia. Niemniej, uważam, że należy dać dzieciom trochę wolności w tej kwestii i wychowywać na pewnych siebie i wartościowych ludzi.
– Zgadzam się. No to jakie są te Twoje przysmaki z dzieciństwa?
A ile mamy czasu?
10 SMAKÓW MOJEGO DZIECIŃSTWA
1. Krówki. Pyszne, karmelowe, ale musiały być kruche, bo ciągutki wyciągały plomby.
2. Kamyczki, draże, korsarze itp. Obrzydliwa masa cukrowa, jednak te 100 lat temu były rarytasem.
3. Ptasie mleczko. Było produktem luksusowym i smakowało zupełnie inaczej niż teraz. Produkowała je marka Wedel, czekolada była grubsza, a pianka znacznie bardziej śmietankowa. Teraz to już nie to samo.
4. Kaszki dla dzieci i mleko w proszku oraz granulowane herbaty. Czy ktoś zna kogoś, kto jadł te rzeczy inaczej niż na sucho?
5. Vibovit i visolvit. Tu był taki patent, że miksowało się 1 kwaśny visolvit i dwa waniliowe vibovity, i potem zajadało przed telewizorem z małej miseczki, ostentacyjnie obśliniając palec. Rodzice mieli nas z głowy na kilka godzin.
6. Chleb z masłem, solą i pomidorem. Chleb musiał być ciepły i taki prawdziwy. Masło tak samo. A o piętki była walka.
7. Flipsy/chrupki kukurydziane. Tutaj nie chodziło o smak, ale o możliwość zrobienia jak najdłuższej konstrukcji z chrupek, poprzez obślinianie końcówek i doklejenia do nich kolejnych elementów układanki.
8. Lody z Zielonej Budki. Kiedyś, na rogu Marszałkowskiej i Rakowickiej stała Zielona Budka, którą odwiedzało się od święta. Zawsze stało się tam w długiej kolejce, ale było warto. Ja zamawiałam tzn. rożek firmowy i byłam zawsze podekscytowana możliwością wyboru aż czterech gałek lodów, na które nakładana była obłędna, chemiczna bita śmietana, na którą ekspedientka nakładała posypkę orzechowo -czekoladową oraz polewała to owocowym sosem. Ślinię się na samo wspomnienie. Niestety lody już dawno się zepsuły a miejsce zajęła marka Grycan, jednak kolejki nadal tam stosują. Fun fact: po latach zatrudniłam się w tej lodziarni i pracowałam kilka dni, nakładając ludziom gałki lodów i robiąc te rożki firmowe. Frajdę miałam niesamowitą!
9. Drożdżówki z budyniem. Nie kojarzę genezy, ale całe dzieciństwo i podstawówkę wszystkie kieszonkowe szły na cieplutką, mięciutką drożdżówkę z budyniem ze sklepiku szkolnego. Uwielbiam do dzisiaj, ale nadal nie umiem jej odtworzyć.
10. Serek. Tu musimy się zatrzymać i wierzę, że każdy z Was ma jakąś taką historię związaną z jakimś smakiem, czy też potrawą. U nas w rodzinie, ciocia, do której, mojej kuzynki taki specjalny serek. Reszta dzieci z lekką zazdrością patrzyła na cały rytuał przygotowania tegoż serka. Niestety był on wykonany z dosyć drogich produktów na tamte czasu, jak orzechy włoskie, kakao, miód i na bazie ręcznie robionego sera, więc dostawała je tylko nasza kuzynka. A ten serek był obłędny! I wyobraźcie sobie taką sytuację. Madzia, bo tak ma na imię kuzynka, sączyła serek z butelki, a my, z językami na wierzchu bacznie śledziliśmy, kiedy to sączenie zakończy i zostawił butelkę, żebyśmy mogli z jej środka, uwaga…wylizać resztki! Tak, dobrze czytacie. Wylizywaliśmy reszteczki serka po kuzynce! Dzisiejsi rodzice mają pewnie zawał, bo bakterie itp. Ale hej, wszyscy przeżyliśmy te czasy i mamy teraz z tych wspomnień niezły ubaw.